20130106

Google wie o nas wszystko


Zdanie stwierdzające, że Google wie o nas więcej, niż sami o sobie wiemy, nie jest już uznawane za powód do entuzjastycznego okrzyku "Eureka!". Niejako przyzwyczailiśmy się do infiltracji i zwyczajnie nie pamiętamy o niej, radośnie podając korporacjom takim jak Facebook, czy ta wyżej wspomniana jeszcze więcej informacji o nas i o naszych znajomych(w artykule zamieszczonym w jednym z pism komputerowych czytałam, że nawet, gdybyśmy uwolnili się z tego rodzaju zabawy, to bliscy nam ludzie są w stanie podać ilość naszych danych wystarczających osobie, która chciałaby je jakoś wykorzystać - np. reklamodawcy; są to oczywiście badania bardzo rzetelnych "amerykańskich naukowców"). Jest to informacja powszechna na tyle, że nie trzeba już tego owijać w woale funkcji społecznościowych - wyżej wspomniane Google bezpośrednio informuje Cię, drogi użytkowniku, że czyta twoje maile i sprawdza co wyszukujesz, żeby wyświetlać ci reklamy zgodne z twoimi zainteresowaniami(jedyną ściema jest dodatek, że robi to dla twojego dobra i wygody).
Usługi i aplikacje brną coraz dalej - chcą docierać w jeszcze bardziej intymne strefy naszego życia. Przeglądając hity Android marketu trafiłam na - o zgrozo! - kalendarzyk miesiączkowy na smatfona! Opis deklaruje, że można zaznaczać w nim nie tylko trudne kobiece dni, ale i samopoczucie, objawy i nastrój w ich czasie. Dodatkowo algorytm prowadzi pełne statystyki(co znaczy, że aplikacja przewidzi wahania nastroju płci pięknej?) i powie nam kiedy powinnyśmy przygotować tabletki przeciwbólowe, a kiedy tonę słodyczy na chandrę. Dostęp do tych poufnych informacji na naszym telefonie oczywiście zaznaczyć możemy hasłem, ale jest również domyślna możliwość zrobienia kopii zapasowej na serwerze proponowanym przez aplikację(oczywiście po to, aby dane nie zostały bardziej lub mniej przypadkowo utracone).
Pojawia się pytanie, co jeśli algorytm jest szczególnie dobry(albo psychika i naturalne procesy zachodzące w ciele nie są jednak tak skomplikowane) i ktoś, na podstawie kilku miesięcy prowadzenia jakże praktycznego kalendarzyka będzie mógł określić z góry, jak czuję się w danym dniu? Czy będę bardziej skłonna kupić ser, bo mam wilczy apetyt, czy może tabletki, bo boli mnie głowa? Wiedza o tym, na co aktualnie człowiek ma ochotę(lub co byłby skłonny kupić w danej chwili) byłaby chyba szczytem marzeń każdego, kto ma coś na sprzedaż. Każdego człowieka stawiającego wolność wysoko w hierarchii potrzeb obrzydzi wizja tak daleko posuniętej manipulacji.
Z drugiej strony - czy to coś złego? Dostanę dokładnie to, czego potrzebuję dokładnie wtedy, kiedy tego potrzebuję. Zamiast sama myśleć na co mam ochotę, dostanę to podane na tacy! Nie zdążę się znudzić czy zmęczyć brakiem czegoś, bo algorytmy policzą co da mi szczęście w danej chwili. I nie wydaje mi się, żeby określenie "szczęście" było tu na wyrost, bo chociaż coś takiego byłoby spłyceniem człowieka do zwierzątka domowego, któremu trzeba dać jeść, spać i coś do pogryzienia nie bardzo nas unieszczęśliwia. Powszechnie wiadomo, że im kto bardziej się zastanawia nad życiem, wszechświatem i "tym wszystkim", tym większy z niego smutas.
Sporu moralnego nie da się jednoznacznie rozwiązać. Tak samo, jak czipy wszczepiane pod skórę nadgarstka wyższym sferom w Holandii. Są bardzo praktyczne - nie musisz nosić przy sobie dokumentów ani portfela, ale płacąc przelewasz jednocześnie swoje dane. Wymiana zdań może trwać tak jak roztrząsanie problemu monitoringu na ulicach - bezpieczeństwo przeciwko prywatności. Ale może warto się zastanowić, w którą stronę z tym wszystkim zmierzamy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz